Sunday, 4 July 2021

Vampire psychtherapy

Me and four unspecific friends were on a car trip, driving through a big forest, when a powerful vampire  flew in picked up our car and kidnapped us into his vampire mansion.

It was middle of the day and the mansion was actually a nice, bright and pleasant place among trees.

He welcomed us and explained the rules; he's dividing us into two groups and will be hanging out with each group. He will then judge which group was more entertaining as guests and with whom he had better time. They will live longer. But not much longer, as ultimately he intends to drink blood and kill all of us.

One group had three of my friends, the other one was me and one more guy. We hoped that while the vampire is with us two, the other three are trying to escape. We sure did in the times when the vampire left us alone. But for all the running in the forest we couldn't get far enough and the vampire would always fly in, pick us up and put us back in the mansion.

So I asked the vampire why is he treating his victims like that and he explained that he's horribly lonely and bored. He's so powerful that he warps reality with his very thoughts, he no longer fears sunlight and hunting is no challenge for him. In fact, he's falling into solipsism, he thinks that his is the only real mind and all the other people are only figments of his imagination. I said that this is my dream and so I feel the same about him.

And so we chatted while also both of us casually playing with our reality warping powers, levitating, changing the scenery, morphing things into animals and so on. I tried to help him with some amateur therapy. Maybe just listening to people and thinking about their lives and perspective rather than seeing them as purely food and entertainment. I suggested that maybe he doesn't believe his prey are real people but maybe creating other vampires and having a healthy hunting competition and some challenge to his power would enable him feel someone else as a real person and have a meaningful connection. As for me become a vampire, we had both mixed feelings - he didn't want to be manipulated into such a serious decision, I didn't want to hunt and drink the blood of my friends. We went on to discuss his relationship with his senior vampire and whether or not, all those hundreds of years ago, she was overprotective. We discussed the possibility that sheltered vampire upbringing might have been the reason for his lack of connection with the world. We also tried to find the name for his approach among DMS classified mental conditions and personality disorders but nothing came to mind.

As it happens with dreams, I didn't dream of any closure or satisfying ending.

Aliens worms and minor demigods

I'm on camping holidays with friends on a nice tropical island when a spaceship with alien brain worms lands.

Worms are small, slimy and kind of hard to catch. They bore in your skin at the back of your neck and and drill towards the brain, affecting thoughts, emotions and ultimately controlling behaviour.

(no ending or middle, as it happens with dreams)

Tuesday, 22 August 2017

Gwiazda Śmierci



Trzecia wojna światowa: USA kontra reszta świata.

Z początku szło dobrze. Wyspy Brytyjskie nie były jeszcze zbombardowane atomówkami, Chiny szykowały się do inwazji lądowej i wszystko wskazywało na to, że reszta świata ma solidne szanse wygrać.

Wtedy Trump wykorzystał naturę amerykańskiego systemu bankowego i kosztem kosmicznego deficytu budżetowego zaciągnął kredyt i kupił Gwiazdę Śmierci, którą następnie użył do zniszczenia Ziemii.

Z ludzkości pozostało tylko jakieś 100 tysięcy wojskowej i technicznej załogi Gwiazdy Śmierci.

Thursday, 24 March 2016

Klon Hitlera

Śniło mi się że jestem klonem Hitlera. Wyhodowało mnie z próbówki CIA w latach 60-tych czy może 70-tych. Zostałem przeniesiony w czasie do początków II wojny światowej gdzie miałem zabić orginał, przejąć dyskretnie władzę i zakończyć wojnę oszczędzając miliony ofiar. Ale trafiłem gdzieś na daleki front gdzie w sumie nie mogłem mówić że jestem Hitlerem bo to się nie trzymało kupy, w najlepszym wypadku zostałbym wzięty za sobowtór. Zresztą nie straciłem jądra w I Wojnie, miałem inną gospodarkę hormonalną, goliłem głowę na łyso i nie miałem wąsa - w ogóle nie wyglądałem jak Hitler. I nie miałem jak się dostać do Berlina. Trafiłem do Wehrmachtu i postarałem o stanowisko możliwie najbardziej moralne i najmniej przyczyniające się do zniszczeń wojennych. Zostałem więc wojskowym kurierem, listonoszem dostarczającym listy pożegnalne żołnierzy do rodzin, gdzieś jakoś spod Leningradu.

Saturday, 30 October 2010

Archeologia

Dzisiaj śniło mi się coś w rodzaju RPGa. Typowa dla RPGów drużyna znalazła się w typowej dla PRGów scenerii - tajemniczej, mrocznej, starożytnej świątyni z mnóstwem podziemnych pomieszczeń. Po rozwiązaniu typowych dla RPGów problemów z potworami i inszym badziewiem, postanowiliśmy poświęcić kilka dni nauce; dokładnie zbadać teren, skatalogować przedmioty dla muzeów, porobić notatki do artykułów naukowych i spróbować zrozumieć starożytną kulturę.

Mechanika AD&D nie była za dobrze przygotowana do prowadzenia regularnych prac archeologicznych, więc nasze badania polegały na chodzeniu po pomieszczeniach i rzutach na spostrzegawczość. Przy najgorszych wynikach człowiek nie zauważał nawet żadnych napisów, przy lepszych coś rozumiał. Przy krytycznym sukcesie na kostce badacz nagle pojmował branżowe dowcipy kapłanów zawarte dyskretnie w hieroglifach, hermetyczny humor który w starożytności uszedł cenzurze wyższych urzędników. Zbieraliśmy się potem w grupie i wymienialiśmy spostrzeżeniami, słuchając przede wszystkim tych, którzy chichotali się najgłośniej. Większość snu polegała na próbie zrozumienia i zapamiętania tego wszystkiego. Niestety zapamiętać się nie udało.

Monday, 18 October 2010

Inwazja i heksy

Nastąpiła inwazja kosmitów. Niebo roiło się od latających spodków, nie było jednak lądowania ani walk powietrznych. Niedługo po pojawieniu się, z orbity jak z rzutników do prezentacji kosmici wyświetlili na ziemi siatkę heksagonalnych pól. W większości heksów były różne proste symbole - kółka, kreski, kwadraty etc. Symbole wciąż przesuwały się, zmieniały kolory i kształty. Wkrótce ludzie zaczęli czuć silny ból a chwilę potem - masowo umierać. Żeby uniknąć śmierci trzeba było:
1. szybko zaobserwować kto umiera a komu nic się nie dzieje.
2. na tej podstawie rozwiązać łamigłówkę i określić jakie heksy są niegroźne i w jakiej kolejności można się po nich poruszać.
3. skakać z jednego heksa na drugi przez kilka godzin.

Po kilku godzinach kosmici wyłączyli promienie śmierci. Przeżyli tylko ludzie o wyjątkowo wysokim IQ, zimnej krwi, refleksie i kondycji fizycznej. Skakałem z kilkuletnią córką. Nie spełniałem wymogów ale użyłem jakiejś sztuczki i uszliśmy z życiem (nie pamiętam jakiej).

W następnej rundzie obcy zaczęli wyświetlać heksy na niebie obejmując promieniami śmierci całe obszary i zmuszając ludzi do podróży na dziesiątki kilometrów w ramach jednego "skoku" z heksu na heks. Wygrywać mieli ci którzy potrafili z użyciem radia wymienić się informacjami o symbolach na dużym obszarze, rozwiązać zagadkę i szybko podróżować np samochodami lub awionetkami. Niebo z symbolami wyglądało prześlicznie.

Wszystko to żeby przetrzebić ludzkość zostawiając najsprawniejsze jednostki. Ludzie zastanawiali się co dalej - wybiją nas do ostatniego czy może wezmą do niewoli do fabryk albo wcielą do wojska czy może pójdą sobie w cholerę z poczuciem dobrze spełnionej misji poprawiania świata. Ale w sumie niewiele poświęcaliśmy temu uwagi bo trzeba było się nakombinować żeby przeżyć kolejne godziny.

Było to strasznie męczące więc się obudziłem.

Wednesday, 6 October 2010

Szamani i trupy

Pojechałem koleją do jakiegoś azjatyckiego kraju który był dość nietypowy. Kraj położony wśród bagien, rzek i cieków wodnych. Zamieszkały przez ciemnoskórych Azjatów wyznających szamanistyczną religię pełną wiary w duchy i czary. Zabudowany prostokątnymi glinianymi domkami w stylu starożytnej Palestyny pomalowanymi od fundamentów po dachy kolorowymi wzorami ochronnymi przed duchami i czarami.

Zamieszkałem w jednym z takich domków, dużym lecz w żałosnym stanie, razem z kuzynką - tubylką i jej niestabilnie zmarłą babcią. Znaki ochronne na tym domku były już stare i wytarte i nie do końca działały, więc babcia czasem budziła się jako miła tłusta staruszka z poważną sklerozą, czasem jako świadome i przyjazne zombie a czasem jak wrogi i niebezpieczny demon - trzeba było z nią uważać. Gościnnie zamieszkiwały u nas (lub były stałymi gośćmi) dwie dziewczyny - duchy. Jedna (młoda blondynka z włosami spiętymi w kok) była młodą anielicą na praktykach, odpowiedzialną, poważną i nieco czepialską. Druga (czarnowłosa chudzinka stylizująca się na wojującą anarchistkę) była trochę złośliwą lecz radosną i przyjazną wróżką/elfką.

W tym towarzystwie robiliśmy dwie rzeczy - w dzień chodziliśmy do szkoły a w nocy prowadziliśmy ukrytą wojnę z armią nieumarłych wyprodukowaną w Chinach.

Była to komunistyczna szkoła podstawowa. Intensywnie walczyła z wszelkim zabobonem. Dlatego dziewczyny - duchy udawały tam ludzkie dziewczynki i starały się nie używać magii i nie unosić nad ziemią etc. Było to ogólnie bardzo zabawne. Nauka krzaczków szła mi nieźle.

Chińska armia płynęła cichaczem nocą dżonkami przez rzeczki i bagna. Składała się z mnóstwa nieumarłych uzbrojonych w starożytną broń i żywej kadry oficerskiej uzbrojonej współcześnie. Z pomocą dziewczyny-ducha-elfki sabotowaliśmy ich jak się dało - czyli w sumie bardzo nieskutecznie. Ot, od czasu do czasu udawało się zastrzelić ze snajperki jakiegoś oficera.

W międzyczasie tubylcy zorganizowali jakieś uroczystości na cześć naszej babci i innych potężnych zmarłych. Impreza odbywała się na cmentarzu, w dwóch równoległych rzeczywistościach. Cmentarz w połowie był tubylczy a w połowie był tradycyjnym polskim cmentarzem katolickim ze sporymi grobowcami z udawanego czarnego marmuru.
W jednej rzeczywistości na imprezie byli głównie Europejczycy. Chodzili po chrześcijańskiej części cmentarza pełni powagi, odmawiali "wieczny odpoczynek" i palili znicze a po tubylczej części cmentarza deptali groby i rozmawiali swobodnie.
W drugiej rzeczywistości tubylcy urządzili kolorowe nocne świętowanie z tłumem ludzi, jedzeniem, alkoholem i ogniskami - wszystko na cmentarzu. Modlili się do duchów i demonów i mieli jakieś prelekcje i przywoływali jakieś upiory. Do grobów chrześcijańskich przystawiono krzesełka i zrobiono bufet i szwedzki stół. Swobodnie przemieszczałem się między światami, szukając miejsca w którym nie czuję się głupio i świętokradczo.

Z tej imprezy nic nie wynikło. Następnego dnia po rzewnych pożegnaniach wsiadłem w pociąg i pojechałem do Polski.